W podrabianym świecie
- Napisane przez iGOinfo
- Add new comment
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
Podrabiana odzież, buty czy perfumy prosto z Chin już nikogo nie dziwią. Od lat zalewają nas produkty z napisem „made in China”. Świadomi mniej lub bardziej kupujemy te produkty, często nawet nie mając wyboru. Ale czy naprawdę musimy otaczać się chińszczyzną nawet w kuchni?
Kiedyś straszono nim wampiry a dziś sam straszy swoim podrabianym bratem. Czosnek bo o nim mowa. Okazuje się, że nawet czosnek może być made in China. Na pierwszy rzut oka bardzo trudno rozpoznać, który to oryginał ale jak tylko się przyjrzymy i powąchamy wszystkie wątpliwości mijają. Tańszy, większy, ładniej wygląda to główne cechy po jakich poznamy ten sprowadzony. Brakuje mu także intensywnego zapachu, który jest wielkim atrybutem czosnku. Bo przecież jak tu ugotować, podsmażyć czy grillować bez tego znanego wszystkim aromatu? Chiński czosnek jest niemal bezzapachowy. Pamiętajmy też, że zanim trafi na nasz stół musi przebyć często bardzo długą drogę dlatego też faszeruje się go środkami chemicznymi, zabezpieczającymi przed różnego rodzaju chorobami. Naukowcy zgodnie twierdzą, że importowane warzywo właśnie dzięki chemikaliom może stanowić zagrożenie dla życia. A przecież czosnek, ten polski, oryginalny, naturalny antybiotyk ma leczyć.
Podobnie jest z tak lubianą i wyczekiwaną przez wszystkich truskawką. Pewnie każdy z was zastanawiał się nie raz skąd tak szybko te czerwone owoce na naszym rynku? Ci, którzy mają w ogródku czekają cierpliwie, doglądają codziennie czy już się zaczerwieniły, czy już można skubnąć z krzaczka? niestety, to jeszcze nie dziś, może jutro! I ta towarzysząca nam myśl, jakim cudem na ryneczku pojawiły się już polskie czerwone owoce skoro nasze działkowe jeszcze zieloniutkie? Jak to skąd, z importu. Owszem piękne, dorodne aż błyszczą w słońcu, wręcz idealne. I to powinno nam konsumentom dać do myślenia. Duże, dorodne bo sztuczne, nakarmione nawozami a błyszczą bo mogą być delikatnie woskowane, by nie traciły wilgoci i nie psuły się za szybko w transporcie. Może jednak warto poczekać na te prawdziwe z polskiego pola. Nasze nie tak okazałe ale za to pyszne, kojarzące się z dzieciństwem, wakacjami i słońcem i na pewno bez wosku, po prostu zdrowsze.
A maliny?
Nie każdy wie, że Polska jest potentatem w Europie w produkcji malin. Nasuwa się więc pytanie dlaczego większość tych owoców oferowanych w naszych supermarketach jest sprowadzana z Hiszpanii, Egiptu czy Maroka? To delikatne owoce i na pewno nie służy im długi transport, aż strach pomyśleć co muszą mieć w sobie skoro po tak długiej wyczerpującej podróży nadal wyglądają świeżo.
Spragnieni nowalijek często ulegamy efektom wizualnym i będąc w sklepie sięgamy po te piękne, soczyście kolorowe warzywa i owoce. Ale zanim włożymy je do koszyka może warto się zastanowić skąd do nas przyjechały, jak długą drogę przebyły i ile mają w sobie „ulepszonych” substancji, że tą podróż przetrwały. Poczekajmy na sezon, w którym dojrzeją nasze warzywa i owoce. Czasem wyczekane lepiej smakuje bo jak to z podróbkami bywa, bardzo odbiegają od oryginały.